Słowo na niedzielę

Miłujący Ojciec

 Jesteśmy w samym środku świętego czasu Wielkiego Postu. Gromadząc się na Mszy Świętej, wchodząc w tajemnice grzechu i łaski, nędzy człowieka i świętości Boga, Kościół kieruje do nas słowa przypowieści o synu marnotrawnym. Niezwykłe słowa niezwykłej przypowieści. Jest ona nazywana małą Ewangelią, albo Ewangelią w miniaturze, albo jeszcze inaczej – perłą Ewangelii, gdyż wszystko co najpiękniejsze i najcenniejsze w nauce Chrystusa, możemy tu odnaleźć. Jest tu cała prawda o człowieku, jego upadku i nędzy, i o wspaniałym Ojcu, który nigdy nie przestaje wierzyć w ludzi i pomaga im wspiąć się na wyżyny, stać się kimś wielkim i wyjątkowym. Prawda o Bogu, który nigdy nie cofa swej miłości.  Zapewne słyszeliśmy tę przypowieść już nie jeden raz, ale gdy słyszymy ją po raz kolejny, za każdym razem wydaje się ona jeszcze piękniejsza. Pochylmy się nad nią jeszcze raz.

Oto w domu rodzinnym wraz o ojcem mieszka dwóch synów. Młodszy z nich dochodzi do wniosku, że nie jest szczęśliwy, że jest mu źle. Postanawia  wziąć majątek, który na niego przypada i ruszyć w świat w poszukiwaniu szczęścia. Ojciec wydaje mu się taki staroświecki, nienowoczesny i niepotrzebny. Wydaje mu się, że sam sobie najlepiej poradzi w życiu, ale rzeczywistość okazuje się brutalna. Szybko traci cały majątek i upada bardzo nisko. Ewangelista napisał, że musiał pasać świnie i żywić się strąkami, które one jadły. To dla Izraelity ogromny upadek, największy z możliwych. Niżej się nie da upaść, bo przecież świnia dla izraelitów to nieczyste zwierzę. I dopiero będąc na samym dnie, w największym ubóstwie i poniżeniu, syn marnotrawny pomyślał o Ojcu. Wyciąga właściwe wnioski i uczy się na swoich błędach. Zrozumiał, że u Ojca był synem i dziedzicem, a teraz jest wielkim przegranym, jest nikim. W jego głowie pojawia się myśl, aby wrócić do Ojca. Choćby po to, aby zostać niewolnikiem w jego domu. Bo przecież nie jest już godzien nazywać się synem, skoro opuścił rodzinny dom i roztrwonił majątek. Ale oto na scenę życia wchodzi miłosierny Ojciec. To on właściwie jest głównym bohaterem tej przypowieści. Wspaniałomyślnie wybacza synowi, co więcej, daje mu pierścień, symbol dziedzictwa, oraz białą szatę, symbol przebaczenia i czystości. Zaprasza syna na ucztę radości, bo choć zostały stracone pieniądze, to ocalała dusza człowiecza. Surowa lekcja życia, jaką otrzymał syn, zaprocentowała szczerym nawróceniem i powrotem do rodzinnego domu.

Drodzy, ta przypowieść jest o każdym z nas. O każdym bez wyjątku. Wszyscy, w większym czy mniejszym stopniu, jesteśmy marnotrawnymi synami i córkami. Zawsze, kiedy nam się wydaje, że nie potrzebujemy Ojca Niebieskiego, Jego nauki i przykazań, wychodzimy z rodzinnego domu, po to, aby na własnej skórze przekonać się, że bez Niego stajemy się „świniopasami z przypowieści”, upadamy bardzo nisko i depczemy swoją godność. Zawsze, gdy nam się wydaje, że Bóg jest staroświecki, nienowoczesny i niepotrzebny, wchodzimy na drogę, która prowadzi do katastrofy. Taką naukę przekazuje nam dziś Kościół święty. Zatroskany o każdego z nas, o każde dziecko, o każdego syna marnotrawnego, zachęca nas do poprawy życia, do zawrócenia z drogi grzechu, do powrotu do Boga i Jego miłości. Nie musimy odchodzić od Boga bardzo daleko, żeby przekonać się na własnej skórze, jak bardzo jest to bolesne. Niech wystarczą nam do nauki błędy i grzechy innych, a my zawracajmy do Boga jak najszybciej.

Szczęśliwie mądrzeje człowiek, który staje się mądrym  przez cudze, a nie własne błędy. Przykład syna marnotrawnego staje się nauką, aby nie oddalać się od Boga i nie szukać szczęścia poza Nim, bo na pewno nic dobrego nie spotkamy na drogach, którymi Bóg się nie przechadza. 

Bóg, jak opisuje to nasza przypowieść, jest wspaniałym Ojcem. On nigdy nie rezygnuje z człowieka i nigdy nie cofa swojej miłości. W przypowieści czytamy, że Ojciec wychodził na drogę, bo miał nadzieję, że zobaczy na niej powracającego syna. Nie mógł się doczekać jego powrotu, bo ojcowskie serce wiedziało, że w życiu syna w końcu zwycięży Boża miłość. Nieprawdopodobnie brzmią słowa o Ojcu, który, wzruszony, wybiega naprzeciw syna marnotrawnego, rzuca mu się na szyję i wszystko mu wybacza. Nawet nie wsłuchuje się zbytnio w słowa tłumaczenia i przeprosin. Ojcowska mądrość wszystko wie i wszystko rozumie. A Jego miłość wszystko wybacza. Tylko jest ten jeden bardzo ważny warunek. Trzeba wrócić do Boga. Nie wolno wałęsać się daleko od rodzinnego domu, trzeba koniecznie wejść na drogę, u której kresu czeka na nas Ojciec Niebieski.  

W roku 1974 w prasie ukazał się ciekawy artykuł o żołnierzu japońskim,  zaginionym w czasie II wojny światowej. Miał on przeżyć 29 lat po zakończeniu wojny ukrywając się w dżungli filipińskiej, sadząc że wojna jeszcze trwa. Dopiero 29 lat po zakończeniu wojny wrócił do domu. To wydarzenie jest też jakimś symbolem ludzkiego życia. Są ludzie, którzy przez wiele lat żyją z dala od Boga, powiedzielibyśmy, że żyją w dżungli swoich grzechów, mimo że czeka na nich ojcowski dom i Boże przebaczenie. Zawsze warto wrócić do Boga. Nie ma tak złego dziecka, którego już by nie kochał ojciec. Nawet będąc w największych ciemnościach możemy być pewni, że Boże światło nie zgasło i nigdy nie zgaśnie dla nikogo. Dopóki żyjemy, mamy czas na powrót do Boga.    

Bardzo ciekawa jest też postawa drugiego syna z naszej przypowieści. On był blisko Ojca cały czas, starał się wypełniać jego wolę, ale nie ucieszył się, gdy wrócił do domu syn marnotrawny. Smutny wrócił z pola i rozgniewany nie chciał wejść do domu, gdy usłyszał, że wrócił jego brat, a ojciec mu wszystko wybaczył i jeszcze wyprawił ucztę. Zabrakło mu wspaniałomyślności, którą miał ojciec. I znowu Ojciec z przypowieści, okazuje się cudowny. Wychodzi także do drugiego syna, aby przekonać go, że warto wybaczać i że miejsce dla każdego jest w ojcowskim domu. Tak jak ojciec z przypowieści wyszedł przed dom, aby obu synów, marnotrawnego i wiernego, wprowadzić do środka i zaprosić na ucztę, podobnie Ojciec Niebieski, Bóg, oczekuje przed bramą nieba na każdego z nas bez wyjątku, by nas wprowadzić na ucztę w swoim królestwie.