Słowo na niedzielę

 Miłość serca

Miłość to słowo, które powtarzane jest najczęściej ze wszystkich słów. We wszystkich zakątkach świata, we wszystkich językach świata, ludzie mówią o miłości i zapewniają, że jest ona w życiu ważna. Niemal każdy film i każda piosenka wspomina o miłości. Mówić o miłości jest bardzo łatwo, o wiele trudniej jednak udowodnić czynami, że się kogoś kocha. Poza tym miłość jest tak różnie pojmowana i rozumiana, że często wokół niej pojawia się wiele nieporozumień.

Także  my chcemy powiedzieć sobie kilka słów o miłości, bo zachęca nas do tego dzisiejsza Liturgia Słowa. A przecież słowa Pisma Świętego są dla nas najważniejsze, gdyż przez nie przemawia sam Pan Bóg. On dziś mówi o szczególnej miłości, którą nazywamy miłosierdziem. W kościele często słyszymy o miłosierdziu. Pan Bóg pragnie pomóc nam lepiej zrozumieć czym jest owo „miłosierdzie”.

Miłosierdzie to, powiedzielibyśmy, „miłość serca”, czyli taka miłość, która płynie z samego środka serca, miłość najpiękniejsza i najbardziej fascynująca, najbardziej niezwykła. Miłosierdzie okazuje się wtedy, gdy traktuje się kogoś lepiej, niż na to zasługuje, lepiej niż to wynikałoby tylko ze sprawiedliwości. Do takiej miłości w pełnym wymiarze zdolny jest tylko Pan Bóg. My, dzieci Boże i uczniowie Jezusa pragniemy się uczyć od naszego Mistrza takiej „miłości serca”, bo dzięki temu najbardziej stajemy się podobni do Boga. Popatrzmy na przykłady miłosierdzia Bożego w świetle dzisiejszych czytań liturgicznych.

         W pierwszym czytaniu z Księgi Wyjścia słyszeliśmy o tym, jak bardzo niewdzięczni względem Boga byli Izraelici i zasługiwali na sprawiedliwą karę. Mojżesz, ich przywódca, wstawił się jednak do Boga, prosząc w imieniu swego narodu o wybaczenie. To piękne czytanie kończy się słowami: „Wówczas to Pan zaniechał zła, jakie zamierzał zesłać na swój lud”. Bóg okazał swoje  miłosierdzie.

         Niezwykle piękne jest też dzisiejsze drugie czytanie. Święty Paweł w liście do swojego przyjaciela i współpracownika w dziele głoszenia Ewangelii, Tymoteusza, pisze, iż dostąpił miłosierdzia Bożego, choć nie zasługiwał na nie, bo,  jak sam siebie nazywa, był bluźniercą, prześladowcą i oszczercą. Chrystus na jego przykładzie ukazał całą swą wielkoduszność. Człowiek, który na własnej skórze doświadczy miłosierdzia, potrafi potem zrobić bardzo wiele dobrego i często jest świadkiem wielkich rzeczy, jakie dzieją się w jego życiu i wokół niego. Tak właśnie było w przypadku Świętego Pawła.

Ewangelia dziś czytana również nasycona jest miłosierdziem. Słyszymy trzy przypowieści, które ukazują nam wspaniałego Boga, pochylającego się nad człowiekiem, aby okazać mu najpiękniejszą miłość.

Przypowieść o zagubionej owcy znamy zapewne dobrze. Pamiętamy Dobrego Pasterza, który troszczy się o każdą owieczkę, i nie przestaje poszukiwać tej zagubionej, która oddaliła się od stada i narażona była na wielkie niebezpieczeństwo. Nawet jeśli człowiek zagubi się w życiu, Pan Jezus nigdy nie przestaje go kochać i szuka sposobu, aby mu pomóc, aby nie zgubił drogi do nieba.

Także Ewangeliczna kobieta, która poszukuje zaginionej drachmy, czyli pieniążka, jest obrazem Boga poszukującego zagubionego człowieka. Jest też obrazem Boga, który cieszy się z każdego człowieka, powracającego do  dobrego życia.

 I wreszcie cudowna przypowieść o synu marnotrawnym. Właściwie przypowieść ta powinna się nazywać przypowieścią o wspaniałym Ojcu pełnym dobroci, przebaczenia i miłosierdzia. Nazywana jest perłą Ewangelii, czyli najcenniejszym klejnotem w kolekcji skarbów Bożej mądrości. Znajdujemy w tej przypowieści niezwykle cenną naukę o człowieku, jego małości i wielkości, o jego upadku i powstaniu. Jest tu też cała prawda o wspaniałym, miłosiernym Bogu. Gdy słyszymy przypowieść o zagubionej owcy albo o synu marnotrawnym, to pewnie rozglądamy się wokół siebie, zastanawiając się, kogo by tu przyrównać do zagubionej owcy, kogo z naszych znajomych można by nazwać synem marnotrawnym. Tymczasem ta przypowieść jest o nas. To my sami tak często jesteśmy marnotrawnymi synami, czy zagubionymi owcami. Zawsze bowiem, gdy grzeszymy, gdy przekraczamy Boże przykazania, stajemy się synami marnotrawnymi, którzy opuszczają rodzinny, Boży dom. Święty Jan napisał, że  jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to sami siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy.  Gdy grzeszymy, to tak, jak byśmy mówili Panu Bogu, że On jest nam niepotrzebny, że bez Niego doskonale poradzimy sobie w życiu, że  świat ciągle się zmienia i rozwija, a Jego nauka i Jego zasady są trochę nieaktualne.  Dopiero, gdy człowiek na własnej skórze doświadczy zła, grzechu, upadku, samotności, cierpienia, choroby, niezrozumienia, jak syn marnotrawny, dopiero wtedy zaczyna rozumieć, że to Pan Bóg ma rację i On ma najlepszą receptę na szczęście w życiu, najlepszy przepis, aby wygrać doczesność i wieczność. Trzeba więc zaufać Bogu całym sercem i na swą ludzką miarę wprowadzać Jego naukę w codzienne życie. Nawet jeśli nam się to nie udaje, nawet jeśli tak często przypominamy syna marnotrawnego, to nie załamujmy się, tylko, jak syn marnotrawny, po upadku, wstawajmy, wracajmy do Boga i mówmy: „Ojcze zgrzeszyłem”.

Jak to dobrze, że jesteśmy dziećmi tak wspaniałego Boga, pełnego dobroci i miłosierdzia! Jak to dobrze, że On zna naszą duszę i jest gotów nam zawsze wybaczać, jeśli tylko żałujemy i próbujemy nawracać się i naprawiać wyrządzone zło.

Boże Bogaty w miłosierdzie, miej miłosierdzie nad nami i nad całym światem.